Do Zakopanego docieram późnym wieczorem, dzień przed planowaną wyprawą na górę Rysy w Tatrach. Jestem z dwoma kolegami, najbardziej doświadczony z nas wspinał się już w Alpach. Drugi wspierał go w treningach wspinaczkowych. Niewątpliwie są lepsi kondycyjnie ode mnie. Meldujemy się u gospodyni i szybko znikamy w pokojach. Sen i wypoczynek to najważniejsze czego teraz mi potrzeba.
4 czerwca 2007roku, budzę się o piątej rano. Gotowanie wody i parzenie kawy. Dopakowuje plecak, od naszej gospodyni dostajemy specjalne pakiety śniadaniowe. Kanapka, pomidor i półlitrowa butelka wody mineralnej, pomimo oporu, że to kolejny balast zabieramy prowiant. Jak się później okaże odegra ona ważną rolę. Płynów, wody nigdy nie za wiele w czasie wejścia na szczyt.
Samochód parkujemy w Palenicy Białczyńskiej. Wokół żadnej żywej duszy. Szybkim tempem ruszamy w stronę schroniska w Morskim Oku.
Od Palenicy Białczyńskiej do Morskiego Oka
Tempo jakim docieram pod staw Morskiego Oko jest godne podziwu, ale pot leje się ze mnie strumieniami. Za parę godzin utwierdzę się po raz kolejny w przekonaniu, że nocleg w Schronisku przy Morskim Oku i rozpoczęcie wyprawy stąd byłoby dużo lepszym rozwiązaniem. To nauka na przyszłość.
Tymczasem posilam się, co nieco ubywa z zapasów jedzenia i wyruszam w kierunku Czarnego Stawu. Przekraczam potok łączący go z Morskim Okiem i okrążając go podziwiam niezwykłą jego barwę. W końcu zakładam raki, krótkie szkolenie przeprowadzone przed bardziej doświadczonego kolegę. Dowiaduje się jak stosować i posługiwać się czekanem. Ruszam dalej pod górę, zaczynam wspinaczkę. Z potem wychodzą moje całe siły fizyczne.
Rysy 2499 m n.p.m.
Nie wiem na jakiej wysokości pierwszy raz chce zawracać. Drugie zwątpienie pojawia się na wysokości 2300 m n.p.m. Stanowcze argumenty i wielka siła przekonywania najbardziej doświadczonego z nas podnoszą mnie na duchu. To już nie walka z siłami fizycznymi, to już praca nad swoją psychiką. Najgorsza z myśli: czy starczy mi sił żeby zejść?
Nim się o tym przekonam zdobywam szczyt. Najwyższy polski szczyt w Tatrach Rysy liczący 2499 m n.p.m. Docieram na niego jako trzeci i ostatni tego dnia (nikogo prócz nas nie minąłem w drodze powrotnej, ani nikt w międzyczasie mnie nie wyprzedził). Czas na powrót. Łańcuchy dają jakieś bezpieczeństwo. Mam uprząż i wpinam się ekspresami. Ta pewność i poczucie łatwiejszej drogi doprowadza nas do miejsca bez, na pozór, wyjścia.
Pozostaje do wyboru przejście lekko trzymającym się śniegiem, pod którym płynie potok. Potrzeba sporej pewności siebie. Znajduje ją w sobie. Udaje się! Docieram na ścianę, na której spędziłem większość dzisiejszego dnia podchodząc pod górę. Krótka lekcja schodzenia w rakach. To takie proste?! Wkurzamy się sami na siebie, że nie zgodziliśmy się schodzić tędy już dużo wcześniej.
Czarny Staw pod Rysami
Mimo to moja psychika jest już mocno wyeksploatowana. Sytuację pogarsza mi nieustanny problem z jednym z raków. Asekuruje mnie, schodząc obok, najbardziej doświadczony z nas. Jego brat pewnie brnie do przodu i nagle gubimy go z oczu. Za chwilę okaże się, że pośliznął się i zaczął zjeżdżać w dół. Nie na marne poszła lekcja posługiwania się czekanem. Obrócił się, wbił go w śnieg i wyhamował. Docieramy do Czarnego Stawu. To jeszcze nie koniec, zmęczenie daje mi mocno znać o sobie, gdzieś budzi się we mnie radość. Chłopcy ruszają mocno do przodu, ale dopiero kiedy docieram do schroniska przy Morskim Oku wspólnie zamawiamy herbatę z cytryną. Dodajmy najlepszą na świecie!
Szybko zamawiamy kolejny czaj i kupujemy inne napoje. Pić, jak najwięcej. Woda, którą dostałem od gospodyni, już dawno została wypita. Nie wiem co bardziej mi dokucza to ciągłe pragnienie czy zmęczenie fizyczne. Zjadam to co jeszcze mam w plecaku i ruszam w stronę parkingu w Palenicy Białczyńskiej. Ta droga wzbudza we mnie strach. Jestem wykończony.
Z Morskiego Oka do Zakopanego
Asfalt staję się mekką, mam świadomość, że spowalniam marsz. Odwracam się w pewnej chwili i nie dowierzam własnym oczom. Czy to jawa czy sen? W naszym kierunku zbliża się samochód, jego reflektory są coraz bliżej nas. To ten sam, którego widziałem przy schronisku. Zatrzymuje się. Co za szczęście! Zabieramy się na stopa i dojeżdżamy do parkingu gdzie czeka samochód. W hotelu w centrum Zakopanego meldujemy się o godzinie 22.
Następnego dnia ledwo umiem zejść po hotelowych schodach. Przepełnia mnie jednak szczęście, które dodaje mi sił. Wejście na Rysy okazało się jedną z największych lekcji pokory w moim życiu. Dostatecznie zdany sprawdzian siły własnego charakteru. Na wspomnienia trzeba sobie ciężko zapracować. Bez wątpienia była to jedno z najciężej zapracowanych wspomnień.
____
Wyprawa na górę Rysy, Tatry, Polska, czerwiec 2007;
relacja na podstawie archiwalnego tekstu z dnia 4 czerwca 2007 roku, zamieszczonego na blogu Wszędzie dobrze;
zdjęcia: źródło własne