Kiedyś indziej czyli teraz
Po zdobyciu w 2007 roku Rysów cel kolejnej wyprawy narodził się szybko. Orla Perć, najbardziej wymagający szlak w Tatrach Wysokich. Kolejne lata, kolejne powody odkładania wyjazdu na kiedyś indziej. W tym roku podszedłem do sprawy w inny sposób. W głowie ułożyłem sobie plan. Jego finał przewidziałem na sierpień. Sprawy kondycji i treningu pozostawiam na osobny temat.
Którędy na Zawrat
Na początku przyjąłem, że na Zawrat, gdzie zaczyna się szlak Orla Perć, dotrę od Schroniska Murowaniec. Niebieskim szlakiem wzdłuż Czarnego Stawu Gąsienicowego. W Murowańcu miałem być dzień wcześniej, spędzić w nim noc i wczesnym rankiem wyruszać w drogę. Rozpatrywałem opcję wjazdu kolejką na Kasprowy Wierch i czerwony szlakiem przez Świnice dotrzeć do Zawratu.
Porzuciłem go na rzecz pierwotnej opcji. Analizując zakupione mapy, niespodziewanie zmieniłem drogę dojścia do Szlaku. Noc w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów i o poranku niebieskim szlakiem dotrzeć na Zawrat. Rozwiązanie najlżejsze i najszybsze. Teoretycznie pozwala zaoszczędzić dużo czasu. Tej opcji trzymałem się z myślą o sierpniowym wyjeździe.
Czerwcowa zmiana planów
O istnieniu 5+ Turystyka Górska dowiedziałem się z portalu społecznościowego. Moją uwagę zwróciło ogłoszenie polecone przez schronisko w Dolnie Pięciu Stawów. Zaproszenie na wycieczkę na Orlą Perć. Zapoznałem się ze szczegółami. Decyzja podjęta została krócej niż w pięć minut. Jeszcze tylko e-mail z pytaniem o wolne miejsce. Zostaje wpisany na listę uczestników. Śledzenie prognozy pogody i w końcu informacja o miejscu spotkania z przewodnikiem.
Ogłoszenie zmieniło wiele w moich planach względem Orlej Perci. Nie poszedłem sam. Szlak zdobyłem w dwa, a nie jak planowałem w jeden dzień. Do Zawratu dotarłem od strony Świnicy, wjeżdżając kolejką na Kasprowy Wierch.
W górę w góry!
Do Zakopanego dotarłem wieczorem, dzień przed wyprawą. Noc spędziłem w jednym z pensjonatów, kilka godzin odpoczynku, po podróży Zakopianką. O piątej oczy szeroko otwarte zmobilizowały mnie do wcześniejszych przygotowań. Parzenie świeżej kawy w termosie i po godzinie szóstej ruszyłem w stronę Kuźnic. Zbiórka przy dolnej stacji kolejki. Rozpoznanie w tłumie zresztą uczestników wyprawy nie jest trudne. Tylko do naszych plecaków przymocowane są kaski.
Podstawowym warunkiem udziału w wycieczce organizowanej przez 5+ Turystyka Górska jest akceptacja zasad bezpieczeństwa. Cała trasa Orlej Perci pokonywana jest w kasku, z uprzężą w pasie z lonżą. Z racji czerwcowego terminu do plecaka montowana są raki. Jak się okaże na drugi dzień, warte posiadania w tym czasie. Przewodnik transportuje z sobą linę. Również okaże się przydatna.
Wjazd kolejką na Kasprowy Wierch i około godziny ósmej ruszamy w stronę Świnicy. Z każdym krokiem ustępuje mgła, dając nadzieje na podziwianie tatrzańskich widoków. Pogoda staje się naszym sprzymierzeńcem. Przez całą wyprawę nie uświadczymy deszczu.
Świnica – Zawrat
Tą trasę od Świnicy do Zawratu pokonywałem już pewien czas temu. To Świnica stała się moim pierwszym poważnym celem w Tatrach. Chociaż nie można mówić tu o pierwszym dwutysięczniku z racji wejścia na mijany po drodze Beskid (2012 m npm). Jednak zdobycie o niemal 300 metrów wyżej Świnicy podnosi skalę trudności pomimo ułatwień typu łańcuchy.
Wyjście od Kasprowego Wierchu szeroką ścieżką nie zapowiada niczego na co napotyka się kilka minut później. Z Beskidu schodzimy na Przełęcz Liliową, przekraczając tym samym nieoficjalną granicę Tatry Zachodnich i Wysokich. Następnie mijając Pośrednią Turnię dochodzimy do Przełęczy Świnickiej, stają nie mal u stóp Świnicy. Skalnymi półkami docieramy na jej szczyt.
Chwila przerwy na batonik, łyk wody i schodzimy kierując się w stronę Przełęczy Zawrat. Po drodze eksponowany trawers, pionowe skalne ściany Zawratowej Turni. Koncentracja zaczyna pracować na pełnych obrotach. Wreszcie wznosimy się na Zawrat, skąd zaczyna się przygoda z Orlą Percią. Łyk i kęs czegoś energetycznego przed startem na szlak. Przesuwamy się wzdłuż grani by za chwilę wznieść się w nieco eksponowanym terenie na Mały Kozi Wierch (2228 m npm). Rzut oka na otaczające piękno i z pomocą łańcuchów przechodzimy pod Zamarzłą Turnią.
Żlebem Honoratki
Parę minut później dochodzimy do żlebu Honoratki (zwanym też Żydowskim Żlebem).
Tu przewodnik rozpakowuje plecak. Rozwija linę i przygotowuje stanowisko. Chwila wytchnienia pozwala na analizę otoczenia. Zator wcale nie spowodowały naszego przygotowania do zjazdu. Ktoś w adidaskach próbuje obejść górą żleb. Nasz przewodnik szybko wybija mu to z głowy. To pierwsze miejsce gdzie adrenalinę niemal paruje.
Jedni ze strachem w oczach, krok po kroku próbują schodzić oblodzonym żlebem trzymając się mokrych łańcuchów. Choć w śniegu wyrzeźbione są ślady tak, że można postawić nogę to jeden mały błąd może kosztować życie. Kilka dni po naszej wyprawie właśnie w tym miejscu dochodzi do tragedii, w wyniku poślizgu śmierć ponosi 31 letni turysta z Krakowa.
Nam też nie brakuje adrenaliny. Wpinamy linę do uprzęży i opuszczamy się żlebem w dół. Muszę przyznać, że ten pierwszy raz zostanie na długo w mojej pamięci. Zwijamy sprzęt i ruszamy trawersując w kierunku Zmarzłych Czub i dalej do Zmarzłej Przełęczy. Szlak prowadzi półeczkami skalnymi. W większości miejsc zabezpieczony jest łańcuchami.
Docieramy do wschodniej części Zamarzłej Przełęczy. Zdjęcie z charakterystyczną skałą i trawersem Zamarłej Turni docieramy, pokonując klamry docieramy do miejsca gdzie szef wyprawy zarządza krótki postój.
Z drabiny na Kozi Wierch
Kiedy pakujemy piknikowy ekwipunek dowiadujemy się o czekającej nas za moment niespodziance. Wtedy dociera do mnie, że przecież nie zaliczyliśmy jeszcze słynnej drabinki. Dosłownie za rogiem naszego postoju docieramy do niej. Krótki instruktarz i schodzimy pojedynczo.
Kiedy staje na skalnej półce, odpina lonże i docieram do bezpiecznego miejsca, spoglądam w górę. Jest efektowna, niewątpliwie, ale jej urok w pełnej okazałości przyjdzie mi jeszcze podziwiać z lepszego miejsca. Schodzimy dalej do przełęczy. Mało komfortowa, wąska wymusza większą koncetrację. Trawers w mocno eksponowanym terenie (poniżej Dolinka Pusta) by wreszcie znów ruszyć pod górę. Droga na Kozie Czuby. Na początek łańcuchy i drabinka z klamer. Przez chwilę można rzucić okiem na drabinkę prowadzącą na Kozią Przełęcz. Dopiero teraz widać majestat ściany, do której jest zamocowana.
Dochodzimy do grani Kozich Czubów skąd docieramy na ich szczyt. Nie odpoczywamy, bo cel dzisiejszego dnia jest już blisko. Tak przynajmniej stwierdził nasz przewodnik. Podbudowani na duchu ruszamy by już za chwilę zmierzyć się z jednym z najbardziej wyczerpujących fizycznie miejsc Orlej Perci. Najpierw schodzimy na Kozią Przełęcz Wyżną. Duża ekspozycja, pewności dodają łańcuchy. Kilka osób z zazdrością spogląda na nasze zabezpieczenia. Być może czasochłonne, ale za to duże komfortu psychicznego. Ruszamy rynną w górę.
Ciężki plecak mocno daje znać o sobie. Mam uczucie jakby moje ciało dawało z siebie wszystko. W duszy dziękuję samemu sobie za mobilizacje i wszystkie siłowe ćwiczenia. Ręce odgrywają ważną rolę na tym odcinku. Wysiłek nagrodzony jest wejściem na najwyższy szczyt całkowicie położony w Polsce. Jesteśmy na Kozich Wierchach (2291 m npm). Zrzucamy plecaki, wyciągamy termosy, jemy słodkości i podziwiamy wspaniałe widoki.
Najlepsza szarlotka na świecie!
Zmęczenie gdzieś znika, wnętrze przeszywa wielka radość. Ktoś wspomina o czekającej na nas obiadokolacji. Pytam o szarlotkę. Dostajemy obietnicy, że będzie na deser. Nie ma lepszej zachęty by wstać i ruszyć w dół. Do Doliny Pięciu Stawów. Schodzimy kawałek czerwonym szlakiem, by po chwili ruszyć czarnym w dół w kierunku schroniska.
Nocujemy w Schronisku Górskim PTTK w Dolinie Pięciu Stawów. Kwaterujemy się na wygodnych materacach. Ciepły prysznic i udajemy się do głównej sali. Zimne piwo, schabowy znika szybko z talerzy. Na deser najlepsza szarlotka na świecie. Jeszcze spacer brzegiem stawu, telefon do najbliższych, luźna rozmowa z pozostałymi członkami wyprawy i czas kłaść się spać. Szybko przekonuje się, że zabieranie i noszenie z sobą śpiwora było wielkim błędem. Ciepły koc wystarczył w zupełności. Zasnąłem szybko.
Obudziłem się równie wcześnie. Kilka osób wczesnym rankiem ruszyło na szlaki. Nas czekało jeszcze śniadanie, spakowanie prowiantu i w końcu około 9 wyjście w stronę Krzyżnego. Żółty szlak miał zweryfikować moje siły drugiego dnia. Łatwe technicznie podejście okazało się wymagające dla organizmu. Kiedy wreszcie dotarłem na przełęcz Krzyżnego (2112 m npm) w mojej głowie pojawiła się myśl o kontynuowaniu żółtej ścieżki w stronę Murowańca. Gdybym tak uczynił pewnie nigdy bym sobie nie wybaczył. Zmotywowany, choć nie bez obaw, ruszyłem w kierunku Buczynowych Turni.
Buczynowe Turnie
Wszystko nabiera tempa. Wraca wiara we własne siły. Po raz kolejny okazuje się, że o wiele łatwiejsze dla organizmu jest ścieżka granią niż podejścia. Prościej jest też pokonywać pionowe ściany z pomocą sztucznych ułatwień niż podchodzić, podchodzić, podchodzić…
Po wejściu na Małą Buczynową Turnią obchodzimy bokiem Wielką. W myślach próbuje przywołać opisy szlaku, kolejne przełączki, szczyty. Okoliczności sprawiły, że na szlaku pojawiłem się niemal z marszu. Nie wszystko udało mi się poukładać w głowie jak należy. Tam gdzie opis mówił o zejściu, my podchodzimy. Nie jest łatwo, ale dzielnie pokonuje kolejne metry wzniesień. Wreszcie Orla Baszta, a przed nami pasmo Granatów.
Skarjny Pośredni Zadni Granat
Z Granackiej przełęczy podchodzimy na pierwszy z Granatów – Skrajny. Widoki doskonałe. Również na sąsiednie szczyty na które zmierzamy. Kolejne Sieczkowe Przełączki i tak dochodzimy do ostatniej z nich. Tu jeszcze kawałek trzymamy się czerwonego szlaku prowadzącego w kierunki Przełączki nad Doliną Buczynową. My jednak skręcamy przy czarnym szlaku. To tutaj kończy się przygoda z Orlą Percią. Zaczynam zejście Żlebem Kulczyńskiego do Koziej Dolinki.
Mocno eksponowany teren, duża stromizna, wrażeń nie brakuje do samego końca. Szczególnie, że ostatni najpierw pokonujemy z pomocą liny, by w końcówce zejście w rakach. Pomimo, że czerwiec Tatry kolejny raz zapewniają całą paletę górskich wrażeń.
Murowaniec – Kuźnice – koniec
Pakujemy ekwipunek i ruszamy w stronę schroniska w Murowańcu. Obchodzimy Czarny Staw Gąsienicowy i niebieskim szlaku zdążamy do celu. Poziomo usytuowany szlak, niby przyjemność staje się katorgą. Chwila wytchnienia w schronisku, ciepła herbata, rosół, drugie danie i czas ruszać dalej. Z moimi nogami jest coraz gorzej. Staram się nie zostawać w tyle, ale ta trekkingowa ścieżka daje mi się mocno we znaki. Obiecuje sobie, że już nigdy nie wyjdę w góry bez kijków. Most w Kuźnicy witam z małą radością.
Nie jest w stanie przyćmić tej wielkiej, tej którą dały mi te dwa dni na czerwonym szlaku Orlej Perci. Szczęście przeplata się ze smutkiem, uczuciem, że to koniec. Wiele lat planowania i nagle niespełna dwa dni. Wsiadam w samochód i kieruje się w kierunku Bochni. Odczuwam zmęczenie, skupiam wzrok na drodze, głośno śpiewam. Sam nie wiem czy to dlatego żeby nie zasnąć czy może aby zdusić to dziwne uczucie – byłem i przeszedłem Orlą Perć!
Wyprawa szlak Orla Perć, Tatry Wysoki, 15-16 czerwiec 2013 r.
zdjęcia: źródło własne